W związku z niedawnym meksykańskim świętem „Cinco de Mayo” postanowiłem powspominać nieco moją ostatnią wyprawę do krainy Azteków. Biorąc pod uwagę zadziwiającą zbieżność dat z obchodzonymi w Polsce, narodowymi świętami majowymi, nieodparcie nasuwa się pewne pytanie, a mianowicie, czy jak mówi powszechnie panująca, poniekąd zresztą żartobliwa opinia, Polska nie jest przypadkiem Meksykiem Europy? Jedno jest pewne! Serdeczność, gościnność oraz przyjacielski stosunek miejscowej ludności do Polaków, który zresztą dogłębnie poznałem niejako na własnej skórze, zdecydowanie utwierdza w przekonaniu, iż powiedzenie „Polak, Węgier, dwa bratanki” można z powodzeniem zastosować również do naszych meksykańskich braci i sióstr. No! Ale może po kolei…
Gdzie jedziesz?? Do Meksyku? Pamiętaj! Nie pij tam wody! Nie jedz tam mięsa!” Takie oraz podobne reakcje towarzyszyły moim przygotowaniom do tejże eskapady. Wiadomo, że wodę z pewnością pić będę musiał, gdyż na samej Tequili człowiek nie wyżyje, a w miejscach tak ekstremalnych zamiast kranówy czy też wody z rzeki albo strumyka zawsze lepiej poszukać zalakowanej mineralki ze sklepu.
Co do mięsa natomiast to jednym z bardziej znamienitych motywów mojego wyjazdu była eksploracja prawdziwej meksykańskiej kuchni, z dużym uwzględnieniem tamtejszych potraw mięsnych jak również owoców morza. I o ile w pobliżu oceanu, np. Acapulco owoce morza prześcigały się w wyśmienitym smaku oraz rozmiarze, że o świeżości nie wspomnę, to w stolicy bynajmniej nie polecałbym jedzenia frutti di mare. Niestety nikt nie ostrzegł mnie na taką akurat ewentualność i po zjedzeniu nie pierwszej (jak się później okazało) świeżości krewetek a’la Mezcal, dorwała mnie w Mexico City klątwa Montezumy. Przekleństwo to, niczym maszynka do mięsa, mieliło moje wnętrzności prze okrągłą dobę. Poczułem się jak niegdysiejsi
konkwistadorzy, przy czym w przeciwieństwie do wrogich najeźdźców, o ile mi wiadomo na klątwę bynajmniej sobie nie zasłużyłem. Na szczęście była to jedyna tak niefortunna przygoda kulinarna i jak się okazało, ten jakby nie patrzeć wyjątek, potwierdził tylko regułę, iż zaiste meksykańska kuchnia jest doprawdy wyśmienita.
Grzegorz Kogut