Polskie małżeństwo Joanna Lipowczan i Bartosz Malinowski z Warszawy jako pierwsi Europejczycy przeszli Wielki Szlak Himalajski jednym ciągiem i bez jakiegokolwiek wsparcia.
Liczącą 1700 km trasę pokonali w cztery miesiące, wspinając się na wysokość 6190 m.
“Nie wyruszyliśmy z celem, aby być pierwszymi Polakami, czy też Europejczykami. My realizujemy nasze pasje, a że przy okazji tak się stało, tym jest nam przyjemniej. Chcieliśmy się zmierzyć z jednym z najtrudniejszych i najwyżej położonych szlaków górskich na świecie, ze wschodu na zachód Himalajów Nepalu – podkreślił w rozmowie z PAP 35-letni Malinowski po powrocie do Katmandu po 120 dniach od przylotu do stolicy tego kraju.
Jak zaznaczył, sporo osób także wędrowało tym szlakiem, ale na raty, przez kilka sezonów, jak również ze wsparciem. Natomiast polskie małżeństwo działało samodzielnie, bez pomocy przewodników, tragarzy i kucharzy.
– Początkowe 45 dni wyprawy były bardzo wyczerpujące ze względu na niezwykle obfite opady deszczu, wagę plecaków przekraczającą 35 kg każdy oraz setki pijawek, które wyjątkowo uprzykrzały nam życie. Po przedarciu się przez gęstą dżunglę w rejonach Kangczendzongi, kontynuowaliśmy marsz przez trudny technicznie rejon Makalu – wspomniała 39-letnia Lipowczan, która na co dzień pracuje w dziale finansowym jednej z największych firm budowlanych w Polsce, gdzie jest koordynatorem kilkunastoosobowego zespołu.
W drugiej połowie października para dotarła do popularnego wśród turystów regionu Solo-Khumbu i okolic Everestu. W listopadzie pokonała niebezpieczne przełęcze w rejonie Rolwaling, trasę wokół ośmiotysięcznika Manaslu oraz legendarny szlak wokół Annapurny.
W grudniu zapuściła się na daleki zachód Himalajów, w regiony Dolpo, Rarę i Humlę, gdzie wędrówkę utrudniały im bardzo niskie temperatury, do minus 30 st.C, huraganowe wiatry dodatkowo potęgujące zimno oraz brak wody.
– W górach nie jesteśmy nowicjuszami, mamy do nich respekt i szacunek, ale… Nie wszystko da się przewidzieć. W Himalaje przyszła wyjątkowo sroga zima. Wisiał nad nami gwałtowny atak zimy na wysokości pięciu i pół tysiąca metrów. Gdyby nastąpiły obfite opady śniegu, bylibyśmy odcięci od świata. Do najbliższej wioski mieliśmy 10 dni marszu. Na szczęście tak się nie stało, ale nie ukrywam, że w wielkim stresie pokonywaliśmy tę część trasy – przyznał Malinowski.
Po 120 dniach marszu wyczerpane małżeństwo dotarło do wioski Simikot, gdzie zakończyło wyprawę, a następnie przedostało się do stolicy Nepalu.
– Poznaliśmy się w 2008 roku w Argentynie podczas wyprawy do Ziemi Ognistej. Asia była uczestnikiem, ja pilotem. Połączyła nas nie tylko miłość, ale przede wszystkim wspólna pasja. Po trzech latach wzięliśmy ślub. Podróżujemy zawsze na własną rękę, korzystając z miejscowego transportu i wspierając lokalną ludność, żywimy się ich kuchnią, nocujemy w małych hotelikach i hostelach prowadzonych przez mieszkańców danych rejonów – wspomniał Malinowski.
Pokonanie Wielkiego Szlaku Himalajskiego wymaga dobrej aklimatyzacji oraz przygotowania technicznego. Przełęcze nie są ubezpieczone linami, co powoduje konieczność transportu odpowiedniej ilości sprzętu asekuracyjnego.
Droga jest w wielu miejscach trudna orientacyjnie, wymaga nieustannej nawigacji oraz pracy z mapą i kompasem. Szlak poza popularnymi regionami Everestu czy Annapurny nie jest oznakowany. Na niektórych odcinkach nie ma żadnej infrastruktury turystycznej.
Lipowczan i Malinowski to również uczestnicy projektu Polskie Himalaje 2018 na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Za trzy lata poprowadzą jedną z grup trekkingowych szlakiem z Lukli do bazy pod Mount Everestem.
Źródło: www.kurier.pap.pl